sobota, 18 lutego 2012

ŚMIERĆ

Ostatnimi czasy oglądałam pewien serial o ludziach z Atlantic City z czasów prohibicji. Film epatuje śmiercią, zabijaniem, podrzynaniem gardeł, płynącą ze świeżo rozciętych ciał krwią.
I to chyba ma wpływ na to co mi się śni. Przedwczoraj strzelałam do jakiegoś człowieka, kula przeszywała jego wnętrzności, patrzyłam na to, uświadamiając sobie, że nawet nie znałam tego człowieka. Przez cały sen zastanawiałam się, dlaczego nie czuję wyrzutów sumienia, dlaczego nie boje się konsekwencji tego, co zrobiłam.
Dzisiejszy sen był gorszy. Powrócił do mnie od roku nie śniony motyw śmierci bliskiej osoby. Kiedyś w snach umierali moi rodzice, siostra, ukochany, nawet pies, ale po pracy z pewną psychoterapeutką sny znikły.
Dziś sen o umieraniu powrócił. We śnie umarła moja bliska koleżanka. Jedna z moich ulubionych osób w moim otoczeniu. Najgorsza w tym wszytskim jest świadomość tego, że nigdy w życiu już jej nie zobaczę, nie pogadam z nią, nie odwiedzę jej, nie spojrzę jej w oczy. W tym śnie płakałam z bezsilności i z poczucia tej strasznej świadomości. Byłam na wakacjach w jakimś tropikalnym miejscu, gdzie z drzew spadały dojrzałe pomarańcze, żółte słońce ogrzewało twarz . A w moim wnętrzu żądziła czarna rozpacz, rozrywana bolącymi spazmami.