środa, 30 grudnia 2009

Znowu koszmar. O topielicy

Dzisiaj śniła mi się znowu jakaś koleżanka. Byłyśmy we Wrocławiu. Ale nasze miasto było połączeniem kilku elementów: Ulicy Ruskiej, św. Antoniego, w każdym zakamarku i ulicy kryły się skały i zatoki. Wyglądało to jak połączenie skalistych kamieniołomów koło Sobótki: na dole woda , a nad nią piętrzące się wielkie kamienie, na samej górze zaś asfalt, drogi, potem budynki, knajpy- już wrocławskie, ruskie i świętoantońskie. Było lato. Koleżanka była ładną blondynką. Skoczyła z takiej skały do wody, gdzie kąpali się też inni ludzie. Zaczęła się topić. Ktoś wyłowił ją z wody. Leżała na asfaltowej drodze. Człowiek , który ją wyłowił poszedł do pobliskiej knajpy, usiadł sobie przy stoliku i wrócił piwa, które przerwał pić, aby wyłowić z wody dziewczynę. A dziewczyna leżała sobie tak na drodze i ludzie, którzy przechodzili obok traktowali jej dziwną obecność jak coś mało ważnego, nawet nie stawali obok niej, aby się jej przyjrzeć. Nie oddychała. Postanowiłam sobie odświeżyć zasady ratowania życia w takiej sytuacji. I zaczęło się: masaż serca, sztuczne oddychania, a potem przewracanie jej na bok, aby z jej ust wylała się woda. Co chwilę, po masażu i oddychaniu przewracałam ją na bok i wylewałam z niej wielkie ilości wody. Nagle moja koleżanka zamieniła się w lalkę, mimo to próbowałam ją przywrócić do życia. Ciągle nie oddychała. Leżała przede mną plastikowa lalka, taka jaką bawiłam się w dzieciństwie. Woskowa twarz i ręce, ubrana była w różowy, połyskujący złotem strój kąpielowy. Byłam już na granicy, wątpiłam w to, że odżyje. I nagle z jej plastikowych ust wyszedł robak przypominający w wyglądzie skrzyżowanie szczypawicy i krewetki.
I próby reanimacji się skończyły.
Potem nastąpiła dalsza część snu, której dobrze nie pamiętam. Chodziłam po ulicach, i zobaczyłam moją koleżankę żywą. Ciekawa byłam, czy tak po prostu się obudziła, czy ktoś dalej ją reanimował. I spytałam ją o te robaki. I dowiedziałam się, że to jakieś pasożyty, które grasują tylko w ciałach owiec.

piątek, 18 grudnia 2009

Sen o dziecku. Koszmar

Wczoraj śnił mi się koszmar. Towarzyszyłam koleżance w rutynowej kontroli u ginekologa. Nie wiem, kim była ta koleżanka, we śnie była mi bliska. Była w piątym miesiącu ciąży. Lekarz stwierdził, że, aby sprawdzić, czy z płodem jest wszystko ok, musi pacjentkę uśpić i otworzyć jej brzuch. Więc moja koleżanka kładzie się na stole. Zostaje uśpione. Lekarz rozkraja jej brzuch. Siedzę obok i obserwuję. Nagle dzwoni telefon i lekarz mówi, że porozmawia na zewnątrz. Zostaję. Podchodzę do mojej koleżanki. Śpi, z otwartym brzuchem. Nagle z jej ciał wydobywa się płacz dziecka. Wołam lekarza. Jestem przerażona, myślę, że dziecko może się udusić w środku. On mówi, że za wcześnie na poród i ciążę trzeba usunąć. Przychodzi pielęgniarka. Przenoszą pacjentkę na drugi stół i grzebią jej w brzuchu. Pacjentka zaczyna się wybudzać. Przytulam ją , próbuję odwrócić uwagę od tego co się dzieje. Lekarz piłuje kości, wyrywa coś z jej wnętrza. Przytulam moją koleżankę. Po chwili jest już po wszystkim. Płacz dziecka cichnie.